Scena ta jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych fragmentów Człowieka z marmuru. Powtarza się trzykrotnie w różnych wariantach, między innymi w finale, gdy Agnieszka (w tej roli debiutująca na dużym ekranie Krystyna Janda) wkracza na telewizyjny korytarz w towarzystwie granego przez Jerzego Radziwiłowicza Maćka Tomczyka, syna Mateusza Birkuta. Kolejny raz pojawia się także w nakręconym pięć lat później Człowieku z żelaza.
Jej siła tkwi w niezwykłej dynamice, wynikającej z kontrastu między ruchem kamery i aktorów a martwotą całego otoczenia. Młoda reżyserka i szefujący jej redaktor (w tę postać wciela się z kolei Bogusław Sobczuk) pojawiają się u wlotu korytarza i w bardzo szybkim tempie, niemal biegiem, przemierzają przestrzeń, która poraża swoim kształtem. Korytarz okazuje się tak długi, że w pewnej chwili widz nie dostrzega już jego początku, a przy tym znacząca jest jego monotonia z układem niezliczonych okien oraz drzwi prowadzących do anonimowych gabinetów. Tylko z rzadka snują się tu pojedyncze ludzkie postacie. W tej zastygłej, uprzedmiotawiającej i nieco zapyziałej przestrzeni bohaterowie prezentują się niczym wulkany energii ze swą ostrą wymianą zdań, wyrazistą gestykulacją i szybkim chodem. Sprawa, która powoduje takie ich zaangażowanie, zdaje się ożywiać tę na wpół martwą rzeczywistość.
Mówiąc o dynamice tej sceny trzeba podkreślić, iż nie ma w niej żadnego cięcia montażowego, a ruch kamery jest dość jednostajny. Jazda w tył dopiero na samym końcu uzupełniona została krótką panoramą. Bardzo wiele zależy tu więc od aktorów, od ich inwencji i ekspresji.
Warto jeszcze odnotować bardzo istotny w dalszym przebiegu fabuły szczegół. Oto redaktor po wyjściu z toalety nie może poradzić sobie ze swymi dłońmi. Umył je - co ma tu niewątpliwie wymiar ironiczny i symboliczny - ale jednocześnie nie może z tą swoją czystością dojść do ładu, tak jakby wyczuwał, że jest ona tylko pozorna.
Ещё видео!