Zasłony były jeszcze zasłonięte i tylko szarawe światło wpadało do mieszkania. Ania dostrzegła zarysy zastawy na stole i wielkanocnych potraw. Rozpoznała szynkę, chleb, jajko, wazę, w której z pewnością stygł żurek. Kiedy zrobiła krok do przodu, coś gruchnęło pod jej stopą obutą w solidne, skórzanie pionierki. Ania wystraszyła się i cofnęła. Na podłodze leżał potłuczony wazon. Poczuła nagle tępy ból w klatce, jak gdyby ktoś położył na niej coś ciężkiego, z trudem łapała oddech, a serce zdawało się chcieć jej wyrwać się z piersi. Wtedy też dostrzegła przewrócone krzesło, a obok niego Magdę, która leżała bez ruchu, przykryta poduszką.
Kim była Magdalena Sobczak?
Z opowieści osób, które ją znały, wyłania się obraz dziewczyny mądrej, oczytanej, dobrze się uczącej. Była też sympatyczna i, choć pochodziła z dość majętnej rodziny, nie okazywała wyższości wobec swoich rówieśników. Tak samo jak inni chodziła w cerowanym szkolnym fartuszku, wraz z innymi jadła obiady w szkolnej stołówce i dzieliła twardą ziemię w namiocie na obozach harcerskich.
Wspomniałem o majątku rodzinnym Sobczaków. Ojciec Magdaleny, Stanisław, był właścicielem zakładu cukierniczego, w którym produkował czekoladki, cukierki, ciągutki i mnóstwo innych słodkich frykasów, którymi zajadała się cała Łódź. O majątku rodziny stanowić może choćby fakt, że Stanisław był właścicielem czerwonej Warszawy 201, która była wtedy autem luksusowym i dostępnym tylko dla wybranych.
Z obowiązku dziennikarskiego dodam jeszcze, że małżonka zajmowała się domem, a starsza córka pracowała w jednym z łódzkich urzędów.
Zrekonstruujmy jednak ostatnie chwile Magdy.
21 kwietnia Magdalena poszła ze swą przyjaciółką Anią do klasycystycznego kościoła pw. Zesłania Ducha Świętego z koszyczkami, w których niosły chleb, jajka, sól, ale także kawałek szynki, białą kiełbasę, chrzan, babkę wielkanocną i baranka z masła. Koszyczki były udekorowane gałązkami borówek i baziami, uściełane koronkową serwetką, a rączki przyozdobione były kolorowymi wstążeczkami. Po poświęceniu pokarmu dziewczyny rozstały się przy alei Leona Schillera, gdzie pożegnały się do wtorku, kiedy to miały wyjechać na harcerską wycieczkę do pobliskich lasów.
– Zadzwoń do mnie, proszę we wtorek o 7:00 rano i przypomnij mi, bym zabrała aparat, bo na pewno zapomnę – poprosiła Magda Anię.
Ania obiecała zadzwonić.
Porankiem nazajutrz, 22 kwietnia 1962 roku, w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, rodzina Sobczaków zasiadła do wielkanocnego śniadania. Niewarty odnotowania, a jednak gdzieniegdzie przetaczany jest fakt, że podczas tego śniadania Sobczakowie gościli wielką łódzką aktorkę teatralną oraz jej młodego, przystojnego syna, który był lekarzem. Ludzie ci jednak nie mieli nic wspólnego z dalszymi wydarzeniami.
Następnego dnia, około 13:30, rodzice wraz z siostrą Magdy wyjechali z domu, aby spędzić ten dzień w Warszawie. Magda poszła na balkon, aby opalić się trochę przed harcerską wycieczką. Jak już zostało wspomniane, w tych dniach było bardzo gorąco, temperatura sięgała gdzieniegdzie nawet 27 stopni. Kiedy miała już dość kąpieli słonecznych, wróciła do swego chłodnego pokoju, położyła się na łóżku i wzięła do ręki Lalkę Prusa, którą niedawno zaczęła. Mieli ją omawiać po świętach na polskim. Była właśnie na IX rozdziale pt. Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów. Niezwykłym zbiegiem okoliczności Prus opisywał okres Wielkanocny.
📷 Instagram
[ Ссылка ]
@gautama_de_mazan
📘 FB
[ Ссылка ]
👨👩👧👦 GRUPA
[ Ссылка ]
🎧🎤📻 Jeśli masz ochotę na dreszczyk z rodzaju true crime story, posłuchaj podcastu Kronika Kryminalna, bo
„ta historia wydarzyła się naprawdę”.
#1_na_karcie_na_czasie_w_prl #podcast #crime
Ещё видео!