jesienią 1996 roku w studiu nagraniowym w Wiśle zebrało się kilku muzyków z naszej rockowej czołówki, którzy już wcześniej w swej twórczości dawali wyraz żarliwej wierze chrześcijańskiej. Tak to Lica, Tomasz Budzyński i Darek Malejonek wraz z gronem zaprzyjaźnionych instrumentalistów (znalazł się wśród nich nasz ludowy multiinstrumentalista, Joszko Broda) nagrali płytę jako 2TM2,3.
Nazwa tej studyjnej grupy to skrót, który oznacza „drugi list św. Pawła do Tymoteusza, rozdział 2, wers 3”; brzmi ów wers następująco: przyjmij swoją cząstkę cierpienia jako prawy żołnierz Chrystusa Jezusa.
Przyjdź to na pewno jedna z bardziej intrygujących płyt naszego rocka. I jakaś przeciwwaga dla „czarnego” nurtu tej muzyki. Teksty utworów są cytatami z Księgi Izajasza, Księgi Apokalipsy św. Jana, listów św. Pawła, Księgi Psalmów, Księgi Daniela, listów św. Jana, Pieśni nad Pieśniami, Ewangelii według św. Łukasza, Ewangelii według św. Marka, Księgi Powtórzonego Prawa. Bywa że ogranicza się to do kilku najważniejszych słów: Jezus/tylko Jezus jest Panem/Amen (Jezus jest Panem). Muzyka jest urozmaicona. Można trafić tu na metalowo-hardcore’owe brzmienia (Magnificat; Getsemani). A zarazem ta muzyczna wspólnota zahacza o funky (Benedictus) i korzysta z reggae, co logicznie wynika z muzycznej biografii Malejonka (W obliczu aniołów). Nie zabrakło też pozycji o wyraźnie sakralnym klimacie, po prostu „neokatechumentalnych”. Inna sprawa, że taki właśnie utwór – Kantyk trzech młodzieńców w piecu ognistym, śpiewany przez Budzyńskiego – przechodzi w niby-flamenco. Ale już takie podejście ma ten „Tymoteusz”.
Z jasnym przesłaniem idzie w parze repertuar o specyficznym eklektyzmie, z dziwnymi „zakrętami stylistycznymi” i aranżacyjnymi dodatkami. Nie zabrakło mocnego, prawdziwie rockowego grania, jeszcze wzmocnionego przetworzonym śpiewem, lecz splecione to jest z „ludowym”, fujarkowo-piszczałkowym wątkiem (Marana Tha). Uwiodłeś mnie Panie to czadowa rzecz o na tyle agresywnym brzmieniu, że dysonujący dwugłos w partii wokalnej robi wrażenie zamierzonego. To, że na koniec mamy coś w rodzaju mantry, też ma swoją logikę. Trudno się oprzeć wrażeniu, iż instrumentaliści grupy mogli sobie radośnie pomuzykować w studiu – w każdym razie nie zabrakło w jednym z utworów rozimprowizowanej cody (Kto nas odłączy). Nad finałem płyty też można się zadumać. Słuchaj Izraelu to piosenka z podkładem prawie „peruwiańskim”, który na moment dudy zabarwiają niemal... szkocko. Melodia śpiewana to pasuje do andyjskich rejonów, to kojarzyć się może z polską pastorałką... I dobrze. Wiara nie zna granic, muzyka też.
Ещё видео!